Osiemnasty Rajd Szlakiem wilków był dość nietypowy. Odbył się w dwóch turach 25-27 września oraz 9-11 października.

Zapraszam do relacji napisanych przez uczestników:

TURA I:

XVIII Rajd Szlakiem Wilków już za nami. Rajd ten, mimo zdecydowanie krótszego dystansu w porównaniu do poprzednich (około 70 km), nie był łatwy, ponieważ w zdecydowanej większości jego czasu padał deszcz choć było bardzo ciepło jak na koniec września.

Z Lublina wyjechało nas 13 osób. Miejscem docelowym był Zaklików. Dojechaliśmy tam szynobusem. PKP to jest to!!!

Marsz zaczęliśmy ok godz. 19:00. Trasa wiodła przez lekko ponad 20 km na wschód do miejsca zwanego "Popielarzówka". Były to lekkie wzniesienia na terenach podmokłych, więc do spania się nadały. Szliśmy leśnymi drogami, przecinkami ale w miarę suchą stopą i jeszcze bez deszczu. Na miejsce noclegowe dotarliśmy o godz. 0:30. W międzyczasie trzy osoby z naszej szczęśliwej 13-tki się odłączyły i postanowiły wcześniej przenocować i iść dalszą trasę własnym tempem...

Noc jeszcze bez deszczu. Bardzo ciepła. W sobotę wyruszyliśmy w dalszą trasę. Obraliśmy kierunek południowy. Doszliśmy do Rezerwatu Imielty Ług gdzie tradycji stało się zadość. Chwilę odpoczęliśmy na cyplu Duża Grępa .

Z rezerwatu udaliśmy się w kierunku południowo zachodnim. Około godziny 12:00 zaczęło padać i tak już zostało - no może z krótkimi przerwami...

Tego dnia, nie przemęczając się zbytnio, zrobiliśmy około 30 km. W nocy ciągle padało, nawet na chwilkę nie przestało. Na szczęście nikt nie przemókł za bardzo. Były plandeki, tarpy i inne ochronne materiały...

Niedzielny ranek przywitał nas...deszczem (jakże by inaczej mogło być)... Wyruszyliśmy w dalszą drogę obierając kierunek na Rybakówkę, Janiki i docelowo Zaklików. Po drodze odłączyły się kolejne cztery osoby i poszły do Lipy. Idąc szóstką na Zaklików nie omieszkaliśmy zaliczyć bagienek. Mimo, że szliśmy nimi niecały kilometr, to w butach niektórzy mieli małe jeziorka więc stopy też namokły i odparzenia były...cóż, był czas przywyknąć...co nie zabije, to wzmocni...

Do Zaklikowa doszliśmy około 13:00. Pętelka się zamknęła. Trójka pojechała autem do Lublina a my czyli Student, Grzesiek i Janusz trafiliśmy do zajazdu na pyszny obiadek. Czas szybko zleciał, pociąg przyjechał i rajd się zakończył.

Rajd ten był pierwszym od wielu lat gdzie całą trasę szliśmy tylko i wyłącznie na mapie i kompasie. Nie używaliśmy żadnych GPSów. Można??? Można!!!

Do zobaczenia za rok!!!

Student



TURA II

 

Drugi rzut 18 rajdu rozpoczął sie w piątek 9 października 2020. Start nastąpił z Zaklikowa równo o godzinie 19. Podobnie jak dla I tury założenie było takie, że idziemy bez nawigacji. Korzystamy wyłącznie z map topograficznych no i kompasów. I tak ruszyliśmy na wschód. Zaraz za Zaklikowem weszliśmy w ciemny las i podążaliśmy ku małemu wzgórzu, którego ekipa poprzednia nie odnalazła. Z mapy wynikało, że do przejścia mamy mniej więcej 20km. Pogoda była bardzo dobra, temperatura powietrza koło 15 stopni Celsjusza, niebo wyjątkowo pogodne z nisko zawieszonym księżycem. W lesie ciemno i straszno. Szliśmy tak sobie zerkając co jakiś czas na mapę i robiąc odpoczynki mniej więcej co godzinę. Szło sie całkiem przyjemnie, siagowaliśmy nawet kilka razy bez pogubienia się. Około 5 km przed celem mieliśmy zamiar od południa terenem ominąć osadę Łukawica. Niestety nie korzystając z GPS nieco pobłądziliśmy i wpakowaliśmy sie w bagienka. Nie miałem szczęścia bo nalało mi się górą do obu butów, cóż bywa. Wycofaliśmy się z bagien i podjęliśmy decyzję, że osadę ominiemy jednak drogą od północy bo jak będziemy kluczyć to nocy może nie starczyć. Po około godzinie marszu byliśmy na właściwym kierunku około 4 km od celu ale po drodze zaczynały się kolejne bagienka. Odpuściliśmy więc szukania celu po nocy i legliśmy na nocleg 3 km wcześniej za to w suchym i zasłoniętym lasku. Była godzina 11:30. Rozbiliśmy obóz i poszliśmy spać.

Noc była spokojna i ciepła, wstaliśmy przed 7, zjedliśmy śniadanie i o 8:00 wyruszyliśmy w drogę. Odpuściliśmy szukanie górki, na której mieliśmy spać bo nie było nam to po drodze na Imielty Ług. Szliśmy sobie więc groblami stawów w kierunku Imieltego i doszliśmy tak do Gwizdowskiej szosy, na której skręciliśmy w lewo. Idąc tak z pół godziny i rozmawiając sobie zorientowaliśmy się, że kierunek to mamy dobry tylko zwrot przeciwny. Zrobiliśmy w tył zwrot i w przeciągu pół godziny szybkiego marszu byliśmy w Gwizdowie. Stamtąd po niedługim odpoczynku udaliśmy się na Imielty Ług by tradycji stało się zadość. Stawy nie były spuszczone więc widoki przepiękne. Na Imieltym zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w kierunku Psiego Kąta gdzie planowany był sobotni nocleg. Nie szliśmy przez bagna bo pomoczyć sie jeszcze zdążymy. Poszliśmy więc nieco na około ale suchą stopą. Do Psiego Kąta dotarliśmy około godziny 17. Nie było sensu się rozbijać o tak wczesnej porze więc podjęliśmy decyzję, że pójdziemy jeszcze trochę na północ. Około godziny 20 znaleźliśmy piękne suche, w miarę równe i zasłonięte wzgórzem miejsce na nocleg. Nadal było spokojnie i ciepło. Rozbiliśmy malutki obozik zjedliśmy kolację i około godziny 22 poszliśmy spać. Noc była ciepła i bezwietrzna tylko gdzieś koło czwartej zaczęło lekko padać. Na szczęście koło siódmej deszcz ustał. Można było spokojnie się wybrać w dalszą drogę.
Wyspani wyruszyliśmy na Zaklików o godzinie 8:30.

Szło się dobrze, kropiło momentami ale płaszcze nie były potrzebne. Zrywał się lekki wiatr, widać pogoda miała sie zmienić. Ponieważ woda była na wykończeniu postanowiliśmy odwiedzić Rybakówkę i jej słynne żródełko siarkowodorowe. Najkrócej było na siagę, teren niezbyt równy, zakrzaczony i podmokły ale jakoś sie przedarliśmy. Mimo braku nawigacji wyszliśmy idealnie na Rybakówkę (co było trochę fartem). Źródełko jak sie okazało jest ale nie dba o nie nikt. Kiedyś było otoczone studzienką drewnianą, dziś zostały już tylko przegniłe porozrzucane deseczki. Ale woda nie straciła na smaku, niektórzy w ogóle nie mogą jej przełknąć, na szczęście na mnie nie robi to wrażenia i duszkiem wysączyłem buteleczkę zimniutkiej siarkówki. Odpocząwszy nieco i napełniwszy manierki ruszyliśmy przez Janiki w strnę Zaklikowa. Szliśmy ubitymi traktami prawie do samego końca. Kilometr przed szosą na Modliborzyce weszliśmy w bagienko i niewąski rowek z wodą. Zbudowaliśmy więc prowizoryczną kładkę z okolicznych leżących gałęzi i pokonawszy przeszkodą ruszyliśmy dalej. Około godziny 13 bylismy w centrum Zaklikowa i tyle.

 

Druga tura rajdu była wyjątkowa. Po raz pierwszy od lat rajd ukończyło 100% uczestników, czyli w sumie sztuk 2 (Ja i Michał). Rajd był bardzo przyjemny, obyło się bez przemęczenia i bez większych uszkodzeń stóp. Może dlatego, że trasa była nieco krótsza niż zwykle a może dlatego, że tempo nie było zabójcze.No i obyło sie bez niekończącego się czekania na maruderów i bez słuchania jęków.


Dywagacja – nawigacja.

Dawno już nie szliśmy bez nawigacji i trochę zapomniało sie jak to jest. W sumie wyszło na to, że do marszów w trudnym terenie lepiej jest nie korzystać z nawigacji na bieżąco. Ewentualnie jeśli się już całkimem pogubimy możemy sprawdzić sobie gdzie jesteśmy i to wszystko. Cięgłe patrzenie w urzadzenie, które mówi gdzie trzeba iść psuje tylko urok wyprawy. Podsumowując, na kolejnych rajdach nie będzie dokładnego planu trasy a jedynie punkty dłuższego postoju.


Olo