VIII Rajd „Szlakiem Wilków”

8 – 10 październik 2010r.


Termin wypadł w październiku. Cały rok 2010 był mokry,  jesień również, więc wody w lesie nie brakowało i należało się liczyć z przemoczeniem nóg. Na szczęście w dniach rajdu deszcze nie padały,  było za to zimno - w nocy temperatura spadała kilka stopni poniżej zera.

Umówiliśmy się pod dworcem kolejowym w Lublinie, zamierzaliśmy pojechać którymś z wielu busików obsługujących linię Lublin – Biłgoraj i w kilku grupach wysiąść na szosie biłgorajskiej poniżej Frampola. Zamysł okazał się niestety trudny do przeprowadzenia, gdyż żaden z autobusów nie chciał nas zabrać, linia była zbyt obciążona i chętnych do jazdy było wielu. Nasza kilkunastoosobowa grupka nie miała szans, nawet w rozbiciu na dwie – trzy podgrupy. W tej sytuacji poprosiliśmy o pomoc przyjaciół i pojechaliśmy wszyscy specjalnie podstawionym dla nas busikiem.

Na szosie według planu wysiedliśmy w trzech grupach. Czwartą stanowił Janusz, który miał 2 godziny opóźnienia i musiał iść samotnie tylko według wskazań GPS. Celem było wzgórze Poznań w południowo-wschodniej części Lasów Janowskich. Założenia były takie, by iść możliwie szybkim marszem, nie nadużywając światła, a każda z tych trzech grup starała się wyprzedzić pozostałe. Możliwości przy tym były następujące, iść na przełaj, nie zwracając uwagi na mokradła i licząc się z zamoczeniem nawet do pasa, albo wybrać drogę dłuższą lecz wygodniejszą i trzymać się dróg. Po drodze była także do przekroczenia rzeczka Rakowa, a jedyny most był koło leśniczówki we Władysławowie.

W rezultacie grupa, która wybrała suche nogi dotarła ostatnia, pozostałe dwie spotkały się kilkanaście minut wcześniej, niestety uczestnicy byli przemoczeni. Samotnik dotarł później, kierowany dwukrotnie podawanymi współrzędnymi GPS przez komórkę. Nocleg w mokrych ubraniach przy minusowej temperaturze nie był zbyt komfortowy, ale śpiwory na szczęście były suche, a buty pozostały na zewnątrz.

Rankiem, po śniadaniu, udaliśmy się na południe przez podmokły teren, a następnie na zachód. Ominęliśmy od południa Porytowe Wzgórze ocierając się o południowy skraj i idąc dalej na zachód przecięliśmy szklarską szosę. Idąc nadal na zachód skręciliśmy w kierunku rzeki Bukowej. Tam, nad jej brzegiem w rejonie wsi Nalepy zjedliśmy obiad i tradycyjny sos z zebranych po drodze grzybów, nie było ich wiele, lecz na smak dla każdego wystarczyło. Następnie przeprawiliśmy się po linie na drugi brzeg rzeki.

 Przeprawa zajęła ok. 2 godzin, było już późno a mieliśmy według planu jeszcze spory dystans do przebycia. Przecięliśmy podmokłą łąkę i bardzo szybkim marszem przez las doszliśmy już po zmroku do szosy Janów - Nisko w okolicach Domostawy. Stamtąd, po krótkim odpoczynku, ruszyliśmy drogą na Szwedy, gdzie ponownie przekroczyliśmy Bukową, tym razem mostem. Idąc na północ dotarliśmy do Podbratoszowej Góry, gdzie zalegliśmy na nocleg.

Jeszcze przed świtem zwinęliśmy się i idąc po ciemku na północ dotarliśmy o brzasku na cypel Duża Grępa nad bagnem Imielty. Tam zjedliśmy śniadanie. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej na zachód, osią wśród stawów i dotarliśmy do rybakówki w Siembidach. W jej pobliżu, koło źródełka, zjedliśmy obiad. Dalszy marsz w kierunku Lipy uatrakcyjniliśmy sobie schodząc ze szlaku i przecinając tamtejsze mokradełka.

W Lipie czekała nas niespodzianka – okazało się, że wbrew internetowym rozkładem jazdy pociągu nie będzie. Pozostała nam więc podróż kombinowana, autobusem do Kraśnika i stamtąd do Lublina. I znowu okazało się, że nie damy rady zmieścić się wszyscy - trzeba było podzielić się na mniejsze grupy. Do Lublina dotarliśmy późnym wieczorem.